piątek, 27 kwietnia 2012

Wyobraźcie sobie...

że dostaliście nowy, nowiutki i wypasiony laptoczek i nagle okazuje się, że nie ma internetu... Że zepsuł się router czyli "livebox" - akurat teraz!!! Wyobraźcie sobie, że w punkcie Orange w dużym mieście Wrocław liveboxy skończyły się i nie można go wymienić!
A z okazji wizyty córci mam urlop, więc nie mogę skorzystać z internetu w pracy. Zostałam odcięta od świata... od bloga i poczty :-((
Nic to - mamy plan wycieczki, chcemy pokazać dziecku ruinki już przez nas oglądane, żeby usłyszeć jej zdanie, i  te znane tyko ze zdjęć w ogłoszeniach, żeby się przekonać naocznie, w jakim stopniu są dla nas atrakcyjne. Plan mamy bogaty: Pielgrzymka, Wolimierz, Gajówka, Płóczki, Marczów, Czernica, Wojciechów, Podgórki i jeszcze nawiedzić Przemka w Neustechow ;-)) Ale po drodze zamyśliliśmy, żeby wymienić ten nieszczęsny router w Legnicy. Cóż za głupi pomysł to był... Najpierw straciliśmy kupę czasu i kilometrów ciasnymi ulicami, aby po odstaniu kwadransa w kolejce usłyszeć, że... liveboxy wyszły. Ale kurier właśnie wiezie i "powinny być po południu"...
W tej sytuacji zrezygnowaliśmy z oglądania Wolimierza (już tam przecież byliśmy i mamy zdjęcia) i Gajówki (i tak jest dla nas za duża i za śliczna)... Lecimy dalej. 
Chałupka w Pielgrzymce skonała, nie doczekawszy się nowego właściciela. Piękna, kryta łupkiem, na mikroskopijnej działce, została ograbiona z dębowych parapetów, kaflowych pieców i wszystkiego, co miało jakąkolwiek odrębną wartość. Teraz już gnije i rozpada się. 
Podobnie stało się z domem w Płóczkach. Na zdjęciach z ogłoszenia jeszcze jakoś się trzyma, ale w rzeczywistości zostały z niego resztki, tylko do rozbiórki. Zniknęły ościeżnice z piaskowca. Cena za oba domy była poniżej 20 tysięcy, ale nawet tyle w tej chwili nie są warte. 
Robi się późno, panienki się niecierpliwią. Dojeżdżamy do Czernicy i nagle uprzytomniam sobie, że nie znam adresu - widziałam go tylko na zdjęciach ofertowych ;-) No trudno, obejrzymy innym razem... Zjeżdżamy powoli drogą stromo w dół i na skrzyżowaniu skręcamy w prawo... "To ten dom!" - na samym skrzyżowaniu w środku wsi, ale jest naprawdę piękny... Szkoda.
No to obejrzymy dom w Wojciechowie. Na zdjęciach z zewnątrz wyglądał ciekawie (za wyjątkiem odspojonej ściany szczytowej, świadczącej o słabych fundamentach), te ze środka były niewiele mówiące. Dom nie był zamknięty, weszliśmy do środka. Częściowo skute tynki, dość licha więźba, popękane ściany. Budynki gospodarcze okazały się być w rozsypce. Działka ładna,  sympatycznie położona na skraju, ciepła i cicha, ze strumyczkiem. Ale jak za samą działkę i zabudowania w zasadzie do rozbiórki - trochę za drogo.
Szukamy intensywnie miejsca na popas. Jesteśmy głodni (i nieco zdegustowani) a suczki się wiercą. Zatrzymujemy się w pierwszym lepszym miejscu nad strumyczkiem. Woda jest krystalicznie czysta (dopóki nasze złaknione ochłody panny jej nie zmącą), obok biją dwa źródełka. 
Świeci słońce, jest miło i ślicznie, bawimy się z sukami, czas mija nie wiadomo kiedy... ;-) 
Skreślamy kolejno Przemka (wybacz, postaramy się zrehabilitować!) i Podgórki z plan-listy, bo musimy wracać - córcia, wpadnięta na trzy dni do Polski jest poumawiana z przyjaciółmi na wieczór. GPS prowadzi nas najkrótszą trasą i nagle kątem oka widzimy - Podgórki 1 km. No to jeszcze szybciutko tam zerkniemy...
Podgórki. Wjeżdżamy kawałek stromym podjazdem, obok na działce kościół z zabytkową dzwonnicą. Ze 150-letniej stodoły ze zdjęć w ogłoszeniu zostały już tylko fragmenty ścian. Idziemy w głąb działki, towarzyszy nam mała tamtejsza szczeżuja, Sorsha przegania ją z głośnym szczekaniem za narożnik i robi się cicho. I słychać ciche beee...-beczenie baranów po drugiej stronie doliny, na łąkach, które widać sprzed domu. I czuję się jak w innym świecie... Jestem zachwycona ;-) W odróżnieniu od Padre, który dostrzega przegniłe belki konstrukcji ryglowej, zmurszałe stropy we wschodniej części domu, eternit na dachu... i że musielibyśmy wygrać w Lotto, żeby to wszystko wyremontować...  
Ale gdyby ten dom wybrał by sobie NAS... wszystko byłoby możliwe ;-)

niedziela, 22 kwietnia 2012

Ścichapęk

Zakwitła moja magnolia. Po raz pierwszy, stąd wielki zachwyt i ekscytacja;-)

Jej olbrzymie płatki, białe jak śnieg, są takie nietrwałe...
A tymczasem ścichapęk zakwitła wisienka. 
Zupełnie spontanicznie wyszła nam dzisiejsza wycieczka "do wieży". Umówiliśmy się pod pałacem w Damianowie... na miejscu okazało się, że pałacu już nie ma...  Stoją jeszcze mury po stajniach czy stodole... Padre zapałał do nich miłością gorącą i był gotów kupować ;-) Ale aż takiej ruiny nie mamy raczej w planach ;-))


Stare zawiasy
Inauguracja sezonu grillowego odbyła się na malowniczym wzgórku pod wieżą, w otoczeniu słodko pachnących ukwieconych dzikich czereśni i trącącego mułem oczka wodnego. Dla każdego coś miłego ;-)
Od przyszłego tygodnia wznawiamy nasze poszukiwania. Wszystkim naszym dobrym duchom, podsyłającym wspaniałe potencjalne lokalizacje i domy czekające na Swojego Człowieka, pięknie dziękujemy... wierzę, że któryś z nich będzie TYM, który czeka na nas ;-)



sobota, 7 kwietnia 2012

Na święta

Porzuciłam na chwilę gotowanie żuru i pieczenie mazurków, żeby napisać klika słów i wytłumaczyć się z przerwy w naszych ruinkowych peregrynacjach. Tak się paskudnie złożyło, że ostatnie tygodnie zamiast urokliwych starych chałup na tle gór i pogórzy, Padre miał taki sobie widok z okna szpitalnego - na wrocławskie kamienice przy Traugutta, które czasy swojej świetności mają już za sobą, a szkoda... 
Miotając się pomiędzy zwierzakami, biurem i szpitalem zdołałam wypichcić tuzin tylko pisanek. Nieważne... ważne, że święta spędzimy razem  ;-))
Chciałam w imieniu Padre i swoim gorąco podziękować Wam za życzenia zdrowia i słowa otuchy. Czego chcę Wam życzyć na te wyjątkowe dni? Nie dajcie się owładnąć szaleństwu przedświątecznych porządków ;-) Spędźcie je tak, jak lubicie najbardziej, pogodnie, radośnie, nieśpiesznie... Najpiękniej ;-) 
 Czułych Świąt!