piątek, 4 kwietnia 2014

Nie ogarniam

...się nie ogarniam ani całej reszty. Zapewne dlatego, że nie próbuję. Spraw do ogarnięcia jest tak dużo, że nie ma na to szans, a postanowiliśmy sobie z Padre, że nie będziemy się spinać. Więc robimy powoli i to, co się da. I ma nam to dawać frajdę, a nie stresować ;)

Ostatni czas był dla nas trochę pod górkę. Zostaliśmy okradzeni... chłopak, który pomagał Padre przy robocie, wpuścił złodzieja pod naszą nieobecność. Strata materialna była dość dotkliwa, ale dużo gorsze to, że straciliśmy zaufanie do tych ludzi. Długo nie mogliśmy się pozbierać i jakoś z tym pogodzić. Okazało się, że nie jesteśmy bezpieczni we własnym domu.
Aż odechciało mi się mieszkać tutaj... na chwilę.
...ale jak tu zrezygnować z TAKICH wschodów słońca?
Prawie gotowy garaż (zwany szopą) zwaliła nam potężna nocna wichura, złożył się jak domek z kart. 
Poza tym po osiemnastoletnim życiu odeszła nasza Kocica. Przeczuwałam to, widać po niej było wiek, już od jesieni była krucha i wymagała więcej troski. Ciężko się jej umierało i musieliśmy podjąć decyzję, żeby pomóc jej odejść bez niepotrzebnego cierpienia... Mamy więc tutaj pierwszy kamień, chroniący wieczny spokój naszego zwierzątka.
Kolejni pracownicy wykruszali się z różnych przyczyn, padł mit o chętnych do pracy ludziach w naszej okolicy.

Tak to zostaliśmy sami na placu boju i dłubiemy sami. Padre odbudowuje szopę, a w wolnych chwilach robi ławki do ogniska i zydelki. 


Ja zajmuję się głównie ogrodem. Bawię się z psami. Strrasznie dużo czasu zajmuje mi papierkowo-urzędowa robota, no ale ktoś to załatwić musi, padło na mnie ;)
brudny pies to szczęśliwy pies ;)

Moje prawie gotowe wały permakulturowe czyli przekładańce
Z różnych stron padają pytania o remont domu i prośby o pokazanie wnętrz. Hmm. 
Dom został starannie zabezpieczony na zimę. Mamy izby przystosowane do zamieszkania w całkiem godziwych warunkach (jest przestrzeń). I na razie na tym się zakres wykonanych robót kończy.
Jedynym pomieszczeniem, które się zmieniło radykalnie, jest tzw. przybudówka. Jest z niej wyjście bezpośrednio do ogrodu (do strefy grilla), więc będzie służyć za letnią kuchnię. Odgruzowałam ją, zrzuciliśmy przegniły sufit grożący zwaleniem się na głowę (z desek Padre zrobił skrzynie do warzywnika), tynki zostały skute i otwarte na świat zamurowane wcześniej okno z widokiem. Zrobiliśmy też wyjście dla Matrixa wykuwając kilka cegieł nisko nad posadzką.
było jeszcze gorzej, dużo gorzej...

przyszła letnia kuchnia
No i to tyle. Nie da się ukryć, że najbardziej obchodzą nas okolice domu i kwestie około-grillowe. To prawda, sezon już dawno został  u nas uroczyście i hucznie otwarty ;-)

piątek, 14 lutego 2014

Walę tynki

Padre zaczął po męsku...


ja trochę dopieściłam...

aż odsłoniliśmy kawałek szachulca.

Taki nasz prezent walentynkowy ;)
Kochajcie się!

czwartek, 6 lutego 2014

Meldunek

W końcu udało nam się przeprowadzić. Przedwczoraj zameldowaliśmy się w R. (i dzięki temu mamy 30% zniżki na gondolę w Świeradowie!)

Cały tydzień rozpakowywałam nas, a i tak sporo czasu nadal schodzi nam na szukaniu: Kochanie, nie wiesz może, gdzie jest...?? Odpowiedź rzadko jest pozytywna ;) Łojezu, jak można tak obrosnąć w rzeczy?! A i tak większą część mamy zgruzowaną na strychu u sąsiadów. Z dużym prawdopodobieństwem, że to, czego właśnie szukamy, znajduje się właśnie tam.
Późno wstaję, bo ciągle kiepsko sypiam. Chyba już odreagowałam traumę ostatnich tygodni w mojej byłej firmie... Ba, zdobyłam się nawet na to, żeby odmówić zaproszeniu szefa na uroczyste otwarcie naszego cuda w Żyg-żyg! ale wciąż jeszcze odpryski tej budowy nawiedzają mnie w snach. 
Obcięłam krótko paznokcie i używam lateksowych rękawiczek, bo popękała mi skóra na palcach i boli. Już się przyzwyczaiłam do wszechobecnego kurzu - jako że grzejemy się piecykiem na drewno - ale przecież to tylko popiół drzewny...

Tak, mamy ciepło. Wszyscy się o to nas pytają, więc potwierdzam: cieplutko mamy. Zresztą, jak ma nie być ciepło przy takiej wiośnie?

Pichcę. Gotuję zupy, robię surówki i wyciskam soki. Jutro upiekę pierwszy chleb tutaj (ciekawe, gdzie są foremki i waga? no cóż, najwyżej będę piekła na wyczucie) ;)

Wieczorami projektuję nasz przyszły Dom albo ogród albo koziarnię.
Koty dostały nową kuwetę 'Cabrio'... zamykaną... dość już mieliśmy odgłosów gwałtownego grzebania w żwirku nad ranem ;)


Ach... i powiesiłam w sadzie pierwsze pranie. Sznurek rozpięty pomiędzy czereśnią, jabłonią i gruszą. Znak, że już naprawdę mieszkamy ;-))
Że troszkę zdjęcia podciągnięte? Ale tak to właśnie widzę: przekolorowane. Nasycone. Zaskakująco pełne wolności. 
Pławię się w szczęściu. Mimo popękanych palców ;)
Ściskam czule,
Inkwi uwolniona ;)

niedziela, 29 grudnia 2013

Wieści okołoświąteczne

Nie udało mi się napisać przed świętami. Kiedy większość ludzi sprzątała w domach, zawieszała ozdoby na choinkach i pakowała prezenty, my pakowaliśmy pudła, aby ruszyć w świąteczną podróż do R. Niestety, tymczasowość naszego internetu okazała się bardzo dosłowna i po przyjeździe nie udało nam się uzyskać dostępu do sieci. Mimo obietnic operatora (w osobach żenująco niekompetentnych panienek z telefonicznego punktu obsługi klienta) nie dojechał kurier z modemem i zostaliśmy odcięci od wirtualnego świata. Żadnych świątecznych postów, mejli, pogaduch na skypie... Dopiero wczoraj Padre osobiście pojechał podpisać umowę i odebrać sprzęt i wygląda na to, że teraz będziemy już mieli bezproblemowy dostęp do netu, całkiem dobrej jakości ;)


A święta? Były miłe, spokojne, ciepłe - i to w obu tego słowa znaczeniach (uch! marzyłam o białych, ale pogoda zakpiła sobie z moich marzeń). Pierwsze święta w naszym Domu... Jeszcze bez tej całej przedświątecznej krzątaniny, którą tak bardzo lubię, bez dekoracji - tylko kilka gałązek świerku i wianek z bukowych łupinek (o którym napiszę osobno), świece na stole... i już! Mimo wszystko czuliśmy się cudownie. 
W dodatku oprócz internetu, od wczoraj mamy także... tadam! tadam! - łazienkę! Nieco tymczasową, ale bardzo, bardzo pożądaną! ;) To prawdziwy skok cywilizacyjny, żegnaj sławojko, żegnajcie miski, wiaderka i bukłaczki z wodą ;-))
Pięknie dziękuję wszystkim, którzy o nas pamiętali, za życzenia... po kolei będę odpisywać i odwiedzać Wasze blogi. Zostaniemy tu do Trzech Króli i mamy nadzieję na wiele fajnych chwil, wizyt, spotkań, spacerów i oczywiście drobnych usprawnień w naszym lokum. Nie chcę na razie myśleć, co będzie potem, ale i tak już przecież bliżej, niż dalej ;) Chwilo, trwaj!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nie lubię narzekać

... więc nie będę, ale bywa naprawdę ciężko. Trzyma mnie w pionie tylko myśl o rychłym końcu mojej kariery zawodowej i chwili, kiedy się uwolnię. Będę mogła nieśpiesznie pić rano kawę przy oknie i nie tylko zaglądać w przelocie na Wasze blogi, ale spokojnie poczytać i pozostawić jakiś ślad. Zacząć normalnie żyć. Cierpliwości...

Powoli się pakujemy i po kawałku przeprowadzamy. Nasz "jeszcze" dom cały zasłany jest pudłami i niczego nie można znaleźć. Kolejne sprzęty się psują, jakby czuły, że trzeba się rozstać: kran w kuchni i prysznic, toster i klamka u drzwi wejściowych... 
Przez ostanie dwa tygodnie wieczorami szlifowałam i lakierowałam pudełka z myślą o łomnickim jarmarku. Chyba niepotrzebnie, mogłam się raczej zająć pakowaniem, bo jarmark nie wypalił całkowicie i nie jestem pewna, czy zawiniła pogoda czy cokolwiek innego. Zmarzłam tylko niemożebnie, ale nic się nie sprzedało, a z cudnej ceramiki córci niewiele rzeczy. No cóż, Niemcy może i mają ojro, ale nie mają gustu ;) 

Kiedy jechałam w piątkowe popołudnie do R. była taka zamieć, że chwilami widziałam tylko tylne światła samochodu przede mną. Wlekliśmy się zdyscyplinowaną kawalkadą aut 30 km/h... całe szczęście, że panienki nie marudziły (co robią zazwyczaj). Jak tylko zjechałam w Rybnicy z "krajówki", przestałam widzieć cokolwiek. Po omacku kulałam się do następnej wsi chyba z kwadrans, a tam... czekał na nas Padre ;) Jak to było dobrze móc jechać za jego samochodem, wiedzieć zawczasu, gdzie skręcić, gdzie przyhamować i nie martwić się, że znajdę się w rowie ;)) Zresztą... znam już tą drogę prawie na pamięć. Za dnia są tu cudowne widoki ;)
A jak wyjeżdżałam w niedzielę, po zimie nie było już śladu...
Na niwie remontowej brak jakichś spektakularnych osiągnięć. Dom został zabezpieczony na zimę, ogacony, ofoliowany, połatany, ma powstawiane okna, zgromadzone zapasy drewna, porobione prowizoryczne instalacje - tak aby dało się przetrwać zimę. Padre cały czas trwa na posterunku i dba, ja staram się pozamykać sprawy tutaj. Panienki tęsknią i strasznie się rozpuściły. Nie jest łatwe takie życie "w rozkroku", ale... jeszcze trochę. Cierpliwości ;)

Święta spędzimy w R.

Ściskam czule, Inkwi ;)




niedziela, 10 listopada 2013

Życie towarzyskie Izerii

Wciąż nie mamy wody, ale mamy internet. I działające WC ze spłuczką! (woda ze studni-piwniczki okazała się zdatna jedynie do tego). Dzisiaj od rana szalała na naszej posiadłości koparka, odkopywała i zakopywała, skutkiem czego mamy podłączoną oczyszczalnię i działającą kanalizację. Niestety pierwszy studniarz nie spełnił naszych oczekiwań, a nowy przyjedzie dopiero w poniedziałek.
Spragnieni kąpieli i obłożeni stosami brudnych naczyń przyjmujemy więc gości, którzy przywożą zazwyczaj wino zamiast wody ;)
Odnoszę wrażenie, że nasze życie towarzyskie nigdy nie było tak ekscytujące ;)
W ciągu ostatniego tygodnia odwiedzili nas: 
Przemek i Bogusia z Rząśnika oraz Sąsiad. 
Megi z TP i Agatą (a potem obsmarowała nas na swoim blogu). 
Kyja z Uczestnikiem (i Jagódką w aucie). 
Świadkowie Jehowy - zostawili ulotki.
Pan Mirek od hydrauliki. Bardzo fajny i kompetentny gość.
Moi rodzice i siostra ze szwagrem - jestem im wdzięczna, że się nie załamali, co więcej - dostrzegli uroki i "potencjał" mimo tego, że sami wprowadzają się właśnie do ślicznego NOWEGO domu ;)
I takie dwie mamy z synalkami nas naszły ;)
A dzisiaj rano wpadł Sąsiad na herbatkę. Miał wziąć od nas chłopaka do roboty, ale się nie pojawił (chłopak, znaczy się, bo Sąsiad i owszem ;)) I umówiliśmy się na jutro na popijawę (w zależności od rodzaju alkoholu jedno z nas będzie prowadzić... ja wolę winko, Padre - łyskacza)
Ale, ale: zaraz potem zadzwoniły ZiŁy i zaprosiły nas na urodziny ;) To nasze pierwsze "wyjście", odkąd jesteśmy tutaj. Tylko że będziemy w ciuchach mało wizytowych, Padre nieogolony, a ja to chyba założę czapkę...
I nasz najśmieszniejszy, najbardziej od czapy gość: mały biszkoptowy kundelek, który stawia się pod domem skoro świt i zostaje do zmroku.

Najbardziej dziwne jest to, że nasze panny nie znoszą małych szczekliwych piesków i zazwyczaj je gonią albo poniewierają, a tym razem... chyba się lubią, w każdym razie bawią się i zgodnie biegają stadem. Może dlatego, że Biszkopcik był miły i w ogóle nie szczekał? Wyglądają razem prześmiesznie ;)
---------------------------------------------------------------------------------------------
Tak w ogóle, to zaczęłam pisać ten post wczoraj, ale nie zdążyłam opublikować, bo padł nam internet ;) dzisiaj jesteśmy już po imprezie urodzinowej u ZiŁów - przy wielkim stole spotkali się sami 'straceńcy' i było cudnie... przeplatały się historie i anegdoty... a wniosek jest jeden: to była najlepsza decyzja naszego życia. 
To jeszcze wczorajszy zachód słońca...
i garść detali z dzisiaj:
Ściskam czule, i.