Nie udało mi się napisać przed świętami. Kiedy większość ludzi sprzątała w domach, zawieszała ozdoby na choinkach i pakowała prezenty, my pakowaliśmy pudła, aby ruszyć w świąteczną podróż do R. Niestety, tymczasowość naszego internetu okazała się bardzo dosłowna i po przyjeździe nie udało nam się uzyskać dostępu do sieci. Mimo obietnic operatora (w osobach żenująco niekompetentnych panienek z telefonicznego punktu obsługi klienta) nie dojechał kurier z modemem i zostaliśmy odcięci od wirtualnego świata. Żadnych świątecznych postów, mejli, pogaduch na skypie... Dopiero wczoraj Padre osobiście pojechał podpisać umowę i odebrać sprzęt i wygląda na to, że teraz będziemy już mieli bezproblemowy dostęp do netu, całkiem dobrej jakości ;)
A święta? Były miłe, spokojne, ciepłe - i to w obu tego słowa znaczeniach (uch! marzyłam o białych, ale pogoda zakpiła sobie z moich marzeń). Pierwsze święta w naszym Domu... Jeszcze bez tej całej przedświątecznej krzątaniny, którą tak bardzo lubię, bez dekoracji - tylko kilka gałązek świerku i wianek z bukowych łupinek (o którym napiszę osobno), świece na stole... i już! Mimo wszystko czuliśmy się cudownie.
W dodatku oprócz internetu, od wczoraj mamy także... tadam! tadam! - łazienkę! Nieco tymczasową, ale bardzo, bardzo pożądaną! ;) To prawdziwy skok cywilizacyjny, żegnaj sławojko, żegnajcie miski, wiaderka i bukłaczki z wodą ;-))
Pięknie dziękuję wszystkim, którzy o nas pamiętali, za życzenia... po kolei będę odpisywać i odwiedzać Wasze blogi. Zostaniemy tu do Trzech Króli i mamy nadzieję na wiele fajnych chwil, wizyt, spotkań, spacerów i oczywiście drobnych usprawnień w naszym lokum. Nie chcę na razie myśleć, co będzie potem, ale i tak już przecież bliżej, niż dalej ;) Chwilo, trwaj!
U progu jesieni życia odbiło nam. Sprzedaliśmy nasz mały, biały, wygodny domek i kupiliśmy ruderę na Pogórzu Izerskim. W dodatku jesteśmy przekonani, że była to najlepsza decyzja naszego życia.
niedziela, 29 grudnia 2013
poniedziałek, 9 grudnia 2013
Nie lubię narzekać
... więc nie będę, ale bywa naprawdę ciężko. Trzyma mnie w pionie tylko myśl o rychłym końcu mojej kariery zawodowej i chwili, kiedy się uwolnię. Będę mogła nieśpiesznie pić rano kawę przy oknie i nie tylko zaglądać w przelocie na Wasze blogi, ale spokojnie poczytać i pozostawić jakiś ślad. Zacząć normalnie żyć. Cierpliwości...
Powoli się pakujemy i po kawałku przeprowadzamy. Nasz "jeszcze" dom cały zasłany jest pudłami i niczego nie można znaleźć. Kolejne sprzęty się psują, jakby czuły, że trzeba się rozstać: kran w kuchni i prysznic, toster i klamka u drzwi wejściowych...
Przez ostanie dwa tygodnie wieczorami szlifowałam i lakierowałam pudełka z myślą o łomnickim jarmarku. Chyba niepotrzebnie, mogłam się raczej zająć pakowaniem, bo jarmark nie wypalił całkowicie i nie jestem pewna, czy zawiniła pogoda czy cokolwiek innego. Zmarzłam tylko niemożebnie, ale nic się nie sprzedało, a z cudnej ceramiki córci niewiele rzeczy. No cóż, Niemcy może i mają ojro, ale nie mają gustu ;)
Kiedy jechałam w piątkowe popołudnie do R. była taka zamieć, że chwilami widziałam tylko tylne światła samochodu przede mną. Wlekliśmy się zdyscyplinowaną kawalkadą aut 30 km/h... całe szczęście, że panienki nie marudziły (co robią zazwyczaj). Jak tylko zjechałam w Rybnicy z "krajówki", przestałam widzieć cokolwiek. Po omacku kulałam się do następnej wsi chyba z kwadrans, a tam... czekał na nas Padre ;) Jak to było dobrze móc jechać za jego samochodem, wiedzieć zawczasu, gdzie skręcić, gdzie przyhamować i nie martwić się, że znajdę się w rowie ;)) Zresztą... znam już tą drogę prawie na pamięć. Za dnia są tu cudowne widoki ;)
A jak wyjeżdżałam w niedzielę, po zimie nie było już śladu...
Na niwie remontowej brak jakichś spektakularnych osiągnięć. Dom został zabezpieczony na zimę, ogacony, ofoliowany, połatany, ma powstawiane okna, zgromadzone zapasy drewna, porobione prowizoryczne instalacje - tak aby dało się przetrwać zimę. Padre cały czas trwa na posterunku i dba, ja staram się pozamykać sprawy tutaj. Panienki tęsknią i strasznie się rozpuściły. Nie jest łatwe takie życie "w rozkroku", ale... jeszcze trochę. Cierpliwości ;)
Święta spędzimy w R.
Ściskam czule, Inkwi ;)
Powoli się pakujemy i po kawałku przeprowadzamy. Nasz "jeszcze" dom cały zasłany jest pudłami i niczego nie można znaleźć. Kolejne sprzęty się psują, jakby czuły, że trzeba się rozstać: kran w kuchni i prysznic, toster i klamka u drzwi wejściowych...
Przez ostanie dwa tygodnie wieczorami szlifowałam i lakierowałam pudełka z myślą o łomnickim jarmarku. Chyba niepotrzebnie, mogłam się raczej zająć pakowaniem, bo jarmark nie wypalił całkowicie i nie jestem pewna, czy zawiniła pogoda czy cokolwiek innego. Zmarzłam tylko niemożebnie, ale nic się nie sprzedało, a z cudnej ceramiki córci niewiele rzeczy. No cóż, Niemcy może i mają ojro, ale nie mają gustu ;)
Kiedy jechałam w piątkowe popołudnie do R. była taka zamieć, że chwilami widziałam tylko tylne światła samochodu przede mną. Wlekliśmy się zdyscyplinowaną kawalkadą aut 30 km/h... całe szczęście, że panienki nie marudziły (co robią zazwyczaj). Jak tylko zjechałam w Rybnicy z "krajówki", przestałam widzieć cokolwiek. Po omacku kulałam się do następnej wsi chyba z kwadrans, a tam... czekał na nas Padre ;) Jak to było dobrze móc jechać za jego samochodem, wiedzieć zawczasu, gdzie skręcić, gdzie przyhamować i nie martwić się, że znajdę się w rowie ;)) Zresztą... znam już tą drogę prawie na pamięć. Za dnia są tu cudowne widoki ;)
A jak wyjeżdżałam w niedzielę, po zimie nie było już śladu...
Na niwie remontowej brak jakichś spektakularnych osiągnięć. Dom został zabezpieczony na zimę, ogacony, ofoliowany, połatany, ma powstawiane okna, zgromadzone zapasy drewna, porobione prowizoryczne instalacje - tak aby dało się przetrwać zimę. Padre cały czas trwa na posterunku i dba, ja staram się pozamykać sprawy tutaj. Panienki tęsknią i strasznie się rozpuściły. Nie jest łatwe takie życie "w rozkroku", ale... jeszcze trochę. Cierpliwości ;)
Święta spędzimy w R.
Ściskam czule, Inkwi ;)
niedziela, 10 listopada 2013
Życie towarzyskie Izerii
Wciąż nie mamy wody, ale mamy internet. I działające WC ze spłuczką! (woda ze studni-piwniczki okazała się zdatna jedynie do tego). Dzisiaj od rana szalała na naszej posiadłości koparka, odkopywała i zakopywała, skutkiem czego mamy podłączoną oczyszczalnię i działającą kanalizację. Niestety pierwszy studniarz nie spełnił naszych oczekiwań, a nowy przyjedzie dopiero w poniedziałek.
Spragnieni kąpieli i obłożeni stosami brudnych naczyń przyjmujemy więc gości, którzy przywożą zazwyczaj wino zamiast wody ;)
Odnoszę wrażenie, że nasze życie towarzyskie nigdy nie było tak ekscytujące ;)
W ciągu ostatniego tygodnia odwiedzili nas:
Przemek i Bogusia z Rząśnika oraz Sąsiad.
Megi z TP i Agatą (a potem obsmarowała nas na swoim blogu).
Kyja z Uczestnikiem (i Jagódką w aucie).
Świadkowie Jehowy - zostawili ulotki.
Pan Mirek od hydrauliki. Bardzo fajny i kompetentny gość.
Moi rodzice i siostra ze szwagrem - jestem im wdzięczna, że się nie załamali, co więcej - dostrzegli uroki i "potencjał" mimo tego, że sami wprowadzają się właśnie do ślicznego NOWEGO domu ;)
I takie dwie mamy z synalkami nas naszły ;)
A dzisiaj rano wpadł Sąsiad na herbatkę. Miał wziąć od nas chłopaka do roboty, ale się nie pojawił (chłopak, znaczy się, bo Sąsiad i owszem ;)) I umówiliśmy się na jutro na popijawę (w zależności od rodzaju alkoholu jedno z nas będzie prowadzić... ja wolę winko, Padre - łyskacza)
Ale, ale: zaraz potem zadzwoniły ZiŁy i zaprosiły nas na urodziny ;) To nasze pierwsze "wyjście", odkąd jesteśmy tutaj. Tylko że będziemy w ciuchach mało wizytowych, Padre nieogolony, a ja to chyba założę czapkę...
I nasz najśmieszniejszy, najbardziej od czapy gość: mały biszkoptowy kundelek, który stawia się pod domem skoro świt i zostaje do zmroku.
Najbardziej dziwne jest to, że nasze panny nie znoszą małych szczekliwych piesków i zazwyczaj je gonią albo poniewierają, a tym razem... chyba się lubią, w każdym razie bawią się i zgodnie biegają stadem. Może dlatego, że Biszkopcik był miły i w ogóle nie szczekał? Wyglądają razem prześmiesznie ;)
---------------------------------------------------------------------------------------------
Tak w ogóle, to zaczęłam pisać ten post wczoraj, ale nie zdążyłam opublikować, bo padł nam internet ;) dzisiaj jesteśmy już po imprezie urodzinowej u ZiŁów - przy wielkim stole spotkali się sami 'straceńcy' i było cudnie... przeplatały się historie i anegdoty... a wniosek jest jeden: to była najlepsza decyzja naszego życia.
To jeszcze wczorajszy zachód słońca...
i garść detali z dzisiaj:
Ściskam czule, i.
Spragnieni kąpieli i obłożeni stosami brudnych naczyń przyjmujemy więc gości, którzy przywożą zazwyczaj wino zamiast wody ;)
Odnoszę wrażenie, że nasze życie towarzyskie nigdy nie było tak ekscytujące ;)
W ciągu ostatniego tygodnia odwiedzili nas:
Przemek i Bogusia z Rząśnika oraz Sąsiad.
Megi z TP i Agatą (a potem obsmarowała nas na swoim blogu).
Kyja z Uczestnikiem (i Jagódką w aucie).
Świadkowie Jehowy - zostawili ulotki.
Pan Mirek od hydrauliki. Bardzo fajny i kompetentny gość.
Moi rodzice i siostra ze szwagrem - jestem im wdzięczna, że się nie załamali, co więcej - dostrzegli uroki i "potencjał" mimo tego, że sami wprowadzają się właśnie do ślicznego NOWEGO domu ;)
I takie dwie mamy z synalkami nas naszły ;)
A dzisiaj rano wpadł Sąsiad na herbatkę. Miał wziąć od nas chłopaka do roboty, ale się nie pojawił (chłopak, znaczy się, bo Sąsiad i owszem ;)) I umówiliśmy się na jutro na popijawę (w zależności od rodzaju alkoholu jedno z nas będzie prowadzić... ja wolę winko, Padre - łyskacza)
Ale, ale: zaraz potem zadzwoniły ZiŁy i zaprosiły nas na urodziny ;) To nasze pierwsze "wyjście", odkąd jesteśmy tutaj. Tylko że będziemy w ciuchach mało wizytowych, Padre nieogolony, a ja to chyba założę czapkę...
I nasz najśmieszniejszy, najbardziej od czapy gość: mały biszkoptowy kundelek, który stawia się pod domem skoro świt i zostaje do zmroku.
Najbardziej dziwne jest to, że nasze panny nie znoszą małych szczekliwych piesków i zazwyczaj je gonią albo poniewierają, a tym razem... chyba się lubią, w każdym razie bawią się i zgodnie biegają stadem. Może dlatego, że Biszkopcik był miły i w ogóle nie szczekał? Wyglądają razem prześmiesznie ;)
---------------------------------------------------------------------------------------------
Tak w ogóle, to zaczęłam pisać ten post wczoraj, ale nie zdążyłam opublikować, bo padł nam internet ;) dzisiaj jesteśmy już po imprezie urodzinowej u ZiŁów - przy wielkim stole spotkali się sami 'straceńcy' i było cudnie... przeplatały się historie i anegdoty... a wniosek jest jeden: to była najlepsza decyzja naszego życia.
To jeszcze wczorajszy zachód słońca...
i garść detali z dzisiaj:
Ściskam czule, i.
wtorek, 22 października 2013
Odkrywamy
Powinniśmy się śpieszyć. W styczniu musimy oddać Mały Biały w ręce Nabywców i zamieszkać w Domu. W samym środku zimy, co to podług ruskich prognoz ma być naprawdę sieriozna. Jednakowoż zamiast pośpiesznego przystosowywania (do zamieszkania) powoli odkrywamy. Mozolnie, a czasem mimo woli.
Przede wszystkim odkryliśmy mury Domu. Wygląda teraz bardziej dostojnie z jednej strony, a dziurawo z drugiej.
Odkryliśmy z gąszczu samosiejek wiekową lipę. Baliśmy się, że choruje, bo ma spróchniały w środku pień, ale Megi+TP swoim autorytetem zawyrokowali, że jest dobrze, lipa wymaga tylko lekkiej kosmetyki. Prosty piling i lifting ;) Mamy zamiar długie lata biesiadować pod jej liściem a odpocznąć sobie ;)
Studnia-piwniczka odkryła przed nami swą mroczną tajemnicę: hydrofor został rozsadzony przez wodę, której nikt nie spuścił na zimę; co prawda woda nie nadawała się do picia, ale mieliśmy nadzieję, że będzie chociaż do mycia i spłukiwania... wiecie czego. Nic to - trzeba wiercić nową studnię.
Wreszcie udało mi się upolować zachód słońca (wschód przespaliśmy...)
Odkryliśmy też, jak fajnie jest, gdy przyjeżdżają do nas znajomi i przyjaciele... kiedy możemy ich usadowić przy stole w sadzie... i odkrywać tajemnice Domu i rodziny S. (naszych trzynastu spadkobierców ) przeglądając stare zdjęcia, które pozostały nam w spadku. Mimo że warunki spartańskie i wciąż za potrzebą trzeba latać do sławojki ;)
Nic nie idzie tak szybko i prosto, jak byśmy sobie życzyli. Ale nie spinamy się, chcemy mieć z tego jak najwięcej frajdy, zresztą... nie ma już odwrotu.
A jesień jest dla nas wyjątkowo łaskawa ;)
Jutro składam wymówienie, będę pracować tylko do końca roku. I tak żałuję, że umykają mi takie wyjątkowe chwile. Padre sam tkwi na posterunku - dzisiaj, na przykład, poznał leśniczego i odkrył, że mamy skrzynkę pocztową ;) ja z panienkami dojeżdżam tylko na weekendy, a kiedy w poniedziałek jadę do roboty, czuję się, jakbym wracała z innego świata...
ps
Stołeczek nocniczkowy miał iść do pieca, ale obdarzyliście go taką życzliwością ;) że zostanie poddany renowacji i trafi do "skansenu" ;))
Maszyny wyglądają na sprawne, wymagające tylko konserwacji, ale pudła są bardzo zniszczone. Zresztą... wszystko w tym domu jest zniszczone, zaniedbane, a najbardziej on sam.
Ściskam czule ;)
Przede wszystkim odkryliśmy mury Domu. Wygląda teraz bardziej dostojnie z jednej strony, a dziurawo z drugiej.
Odkryliśmy z gąszczu samosiejek wiekową lipę. Baliśmy się, że choruje, bo ma spróchniały w środku pień, ale Megi+TP swoim autorytetem zawyrokowali, że jest dobrze, lipa wymaga tylko lekkiej kosmetyki. Prosty piling i lifting ;) Mamy zamiar długie lata biesiadować pod jej liściem a odpocznąć sobie ;)
Studnia-piwniczka odkryła przed nami swą mroczną tajemnicę: hydrofor został rozsadzony przez wodę, której nikt nie spuścił na zimę; co prawda woda nie nadawała się do picia, ale mieliśmy nadzieję, że będzie chociaż do mycia i spłukiwania... wiecie czego. Nic to - trzeba wiercić nową studnię.
Wreszcie udało mi się upolować zachód słońca (wschód przespaliśmy...)
Odkryliśmy też, jak fajnie jest, gdy przyjeżdżają do nas znajomi i przyjaciele... kiedy możemy ich usadowić przy stole w sadzie... i odkrywać tajemnice Domu i rodziny S. (naszych trzynastu spadkobierców ) przeglądając stare zdjęcia, które pozostały nam w spadku. Mimo że warunki spartańskie i wciąż za potrzebą trzeba latać do sławojki ;)
Nic nie idzie tak szybko i prosto, jak byśmy sobie życzyli. Ale nie spinamy się, chcemy mieć z tego jak najwięcej frajdy, zresztą... nie ma już odwrotu.
A jesień jest dla nas wyjątkowo łaskawa ;)
Jutro składam wymówienie, będę pracować tylko do końca roku. I tak żałuję, że umykają mi takie wyjątkowe chwile. Padre sam tkwi na posterunku - dzisiaj, na przykład, poznał leśniczego i odkrył, że mamy skrzynkę pocztową ;) ja z panienkami dojeżdżam tylko na weekendy, a kiedy w poniedziałek jadę do roboty, czuję się, jakbym wracała z innego świata...
ps
Stołeczek nocniczkowy miał iść do pieca, ale obdarzyliście go taką życzliwością ;) że zostanie poddany renowacji i trafi do "skansenu" ;))
Maszyny wyglądają na sprawne, wymagające tylko konserwacji, ale pudła są bardzo zniszczone. Zresztą... wszystko w tym domu jest zniszczone, zaniedbane, a najbardziej on sam.
Ściskam czule ;)
wtorek, 15 października 2013
Pierwsza noc
...w Domu już za nami. Było romantycznie, przy świecach (bynajmniej nie dlatego, że nie mamy prądu), ciepło i przytulnie, piliśmy porto i zakąszaliśmy świeżymi figami prosto z Bułgarii i boskim cheddarem na guinnessie ;)
Cały dzień sprzątałam i udało mi się odgruzować JEDEN pokój. Bez mycia okien, bo na szczęście okazały się całkiem przyzwoitej czystości ;) Za to z omiataniem kilkuletnich pajęczyn i wyrzucaniem niezliczonych worków pozostałości po poprzednim lokatorze, włącznie ze zmurszałą kanapą, przez wąskie, bo z słupkiem pośrodku, okno.
No i teraz mamy taki apartamet ;)
Padre usiłował uruchomić / oczyścić studnię, ale niestety wciąż nie mamy wody. Była mocno zanieczyszczona, trzeba było wypompować jej zawartość po dwakroć, a i tak będzie konieczne wypompowanie jeszcze kilka razy. Studnia wygląda na bardzo starą, co najmniej z połowy XIX wieku - wykuta w skalnym podłożu, zbudowana z kamienia spoinowanego gliną, spód cembrowiny jest z belek drewnianych.
Za to mamy lodówkę ekologiczną, w pełni energooszczędną ;) wystarczy wyjść na korytarz. Zimą będzie tu zamrażarka.
Pomału przekopujemy się przez pokłady historyczne. Większość to śmieci, ale nawet wśród śmieci prawdziwi zbieracze mogą znaleźć coś pięknego ;)
W pokoju obok naszego lokum stoi taki fajny mały piecyk, "ramiak" - zobaczcie jaki mały w porównaniu z drzwiami. Tym piecykiem grzejemy przestrzeń, a ciepełko dochodzi do nas rurą dymową. Palimy w nim, czym popadnie - drewna jest mnóstwo ;)
Ale co najważniejsze - znaleźliśmy wyrytą na podmurówce stodoły datę: 1876. To musi być rok rozbudowy... sądząc z konstrukcji część mieszkalna była przebudowywana, najstarsza - ta najbardziej zniszczona - jest obora, a stodoła dobudowana najpóźniej. Tak przynajmniej podejrzewamy. Może uda nam się dotrzeć do jakichś dokumentów?
Tak wygląda Dom od tyłu w scenerii jesiennej - widok na stodołę i zawaloną oborę.
A tak - Izery pochmurnym popołudniem.
Bywają chwile, że jesteśmy przerażeni. Ale częściej zachwyceni.
Ściskamy czule wspierających nas w szaleństwie ;)
Cały dzień sprzątałam i udało mi się odgruzować JEDEN pokój. Bez mycia okien, bo na szczęście okazały się całkiem przyzwoitej czystości ;) Za to z omiataniem kilkuletnich pajęczyn i wyrzucaniem niezliczonych worków pozostałości po poprzednim lokatorze, włącznie ze zmurszałą kanapą, przez wąskie, bo z słupkiem pośrodku, okno.
No i teraz mamy taki apartamet ;)
Padre usiłował uruchomić / oczyścić studnię, ale niestety wciąż nie mamy wody. Była mocno zanieczyszczona, trzeba było wypompować jej zawartość po dwakroć, a i tak będzie konieczne wypompowanie jeszcze kilka razy. Studnia wygląda na bardzo starą, co najmniej z połowy XIX wieku - wykuta w skalnym podłożu, zbudowana z kamienia spoinowanego gliną, spód cembrowiny jest z belek drewnianych.
Za to mamy lodówkę ekologiczną, w pełni energooszczędną ;) wystarczy wyjść na korytarz. Zimą będzie tu zamrażarka.
Pomału przekopujemy się przez pokłady historyczne. Większość to śmieci, ale nawet wśród śmieci prawdziwi zbieracze mogą znaleźć coś pięknego ;)
jest cały zbiór ramek sudeckich
cudne monidło ;)
resztki kafli z korony pieca... szkoda, że nie ma więcej ;(
Zachody i wschody słońca zawiodły całkowicie. Wieczorem i przed świtem padał deszcz, a poranek przywitał nas spowity mgłą. Ciepły, wilgotny, miękki i tajemniczy, absolutnie cichy. Bez krztyny słońca, a jednak uroczy...W pokoju obok naszego lokum stoi taki fajny mały piecyk, "ramiak" - zobaczcie jaki mały w porównaniu z drzwiami. Tym piecykiem grzejemy przestrzeń, a ciepełko dochodzi do nas rurą dymową. Palimy w nim, czym popadnie - drewna jest mnóstwo ;)
...na przykład taki nocnikowy stołeczek...
W ogóle dom jest obliczony na kurdupli. Parapety od strony frontowej są wprost stworzone dla panienek, aby mogły kontrolować wjazd. Biedny Padre co i rusz strzela się czółkiem w niskie belki albo ościeżnice (ja mam zdecydowanie łatwiej). A już zupełnie absurdalne są drzwi wysokości 140 czy 150 cm w zestawieniu ze stołami, których blaty sięgają nam pod brody.Ale co najważniejsze - znaleźliśmy wyrytą na podmurówce stodoły datę: 1876. To musi być rok rozbudowy... sądząc z konstrukcji część mieszkalna była przebudowywana, najstarsza - ta najbardziej zniszczona - jest obora, a stodoła dobudowana najpóźniej. Tak przynajmniej podejrzewamy. Może uda nam się dotrzeć do jakichś dokumentów?
Tak wygląda Dom od tyłu w scenerii jesiennej - widok na stodołę i zawaloną oborę.
A tak - Izery pochmurnym popołudniem.
Bywają chwile, że jesteśmy przerażeni. Ale częściej zachwyceni.
Ściskamy czule wspierających nas w szaleństwie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)