niedziela, 16 listopada 2014

Cisza wyborcza

Zrobiliśmy sobie dzisiaj wycieczkę objazdową: Grudza, Pielgrzymka, Janice, Kłopotnica.
Zdjęcia są autorstwa Padre. Zrobione po drodze.
Chmury wyglądały, jakby za moment miał sypnąć śnieg i ogólnie klimaty były nieco złowieszcze (co raczej nie miało związku z dzisiejszymi wyborami... w R. o godz. 19 frekwencja przekroczyła 50%).
Takie tam... do pooglądania ;) 
Ściskam czule, 
Inkwi ;)

sobota, 8 listopada 2014

Rzecz o jabłkach

Pierwsze były, rzecz jasna, papierówki. Te najwcześniejsze strzelały w zębach kwaśnym sokiem, wykrzywiając twarz i przypominając dzieciństwo. Zbyt szybko dojrzewały, zamieniając się w słodką watę. Nie darzymy ich specjalną estymą, więc sporo niechcianych opadło, stając się łupem kózek i Jagnia.
Zaraz potem na trzech pozostałych jabłonkach zaczęły uginać się gałęzie, niczym ramiona bogiń owocowej obfitości. 
Najwyższa jabłoń jest wprost oblepiona jabłkami. Owoce ma duże, twarde, słodko-winne. Latem nie zdążyliśmy otrząsnąć gałęzi zwieszonej nisko pod naporem masy małych jabłuszek i konar złamał się. Teraz co rano idąc na pastwisko wypuścić kózki schylam się, aby pozbierać te, które opadły przez noc. Wiaderko dla koników, skrzyneczka dla nas ;)
Rosochata jabłoneczka na skraju sadu stroi się w maleńkie, mocno czerwone jabłuszka. Niektóre aż bordowe, piękne. Są tak twarde, że nie sposób ich ugryźć (koniki potrafią) ale cudnie wyglądają w zimowych dekoracjach i ususzone w słoju.
Ale najlepsze, najpyszniejsze są jabłka z drzewa pochylonego do ziemi pod naporem lat. Słodkie, niezbyt twarde, soczyste... chociaż zupełnie niewyględne. Zielono-żółte, z plamami, a nawet trochę parchate - cudowna stara odmiana. Było ich niewiele i już wszystkie zjedliśmy.
Nie mieszam naszych jabłek do polityki ;) Zagospodarowuję je tradycyjnie. Te w pierwszym gatunku, okazałe i bez skaz, wkładam do wymoszczonych sianem skrzyneczek, na zimę. Teraz nasz korytarz - pełniący rolę spiżarni - wypełniony jest zapachem jabłek zamiast stęchlizny. Przeciętniaków przerabiam na przeciery, dżemy i soki, kroję w plasterki i suszę. Ostatni sort skarmiam na pastwisku, ku wielkiej uciesze naszych kopytnych. Z resztek zrobiłam ocet jabłkowy.
Jest już listopad, a one wciąż wiszą na gałęziach i spadają razem z liśćmi...

Czule ściskam,
Inkwi