W naszej ptasiej stołówce ożywiony ruch... głownie sikorki bogatki i mazurki, choć czasem pojawiają się zagadkowi goście
Śpieszę Was uspokoić, że koteczek miewa się nieźle; wet podciągnął go skutecznie, resztę zrobiła właściwa dieta (rujnująca nasze kieszenie, ale ratująca jego zdrowie) i ostatnie wyniki są całkiem zadowalające ;-) Oczywiście nigdy nie wróci już do pełni zdrowia, ale wystarczy na niego uważać, karmić właściwie, a będzie mógł cieszyć się życiem i dobrym humorem. Taki przytulecki się teraz zrobił, jeszcze bardziej niż kiedyś ;) Swoją "wdzięczność" okazuje mi szczególnie nad ranem, przyłażąc do naszego łóżka i domagając się pieszczot, mają w pogardzie moją pobudkę o godzinie 6...
Różowy ptaszek to zięba - powiedziała Megi...
Troszkę u nas posypało i droga do pracy wydłużyła mi się prawie do godziny. Jazdę po śliskim traktuję jak małą przygodę, szczególnie że jadę opłotkami, bocznymi drogami... muszę Wam kiedyś pokazać moją drogę do pracy, bo gdyby nie cel, byłaby fajną wycieczką.
...a żółty to trznadel, chociaż obstawiałyśmy kanarka ;)
Poprzedniej niedzieli odwiedziliśmy wreszcie Neustechow. To miejsce na końcu świata, choć całkiem blisko, bo w środku Pogórza i Gór Kaczawskich... tak urokliwe, dom w tak pięknych proporcjach, pełen takich wspaniałych gratów, że... z wrażenia zapomniałam zrobić choć jedno zdjęcie. W dodatku nasze panienki doprowadziły do konfrontacji, po której Kri została z traumą, a Saba z pękiem białych kłaków w pysku ;-) Ale, jak mnie pocieszył Przemek - u niego na blogu zdjęć jest pod dostatkiem ;)
A ten gość wpada czasem i wtedy robi się pusto - to dzięcioł duży (wcale nie taki duży)
W ogóle zagęściły mi się kontakty blogowe ostatnio, i to tak miło zagęściły, wciąż i nieustająco jestem pod wrażeniem takiej niespodziewanej solidarności i życzliwości internetowo-międzyludzkiej, a nawet wspólnoty dusz ;-)) Lubię to! ;-)