Codziennie przez trudny i dziwny czas między snem a jawą, między brzaskiem a porankiem, przepływam z kubkiem kawy z mlekiem, podanym litościwie przez Padre. Kiwam się oparta o poduszkę i w półśnie zerkam na obietnicę pięknego dnia, wyświetlaną za oknem.
Pospałabym jeszcze, ale taki piękny dzień dzisiaj... - ten tekst słychać u nas co rano ;)
Pierwszą czynnością po zwleczeniu się z łóżka jest rytualne licznie owiec. Idę na pastwisko, sprawdzam elektrycznego pastucha, a potem liczę.
Raz, dwa, trzy... siedem, osiem. Niezupełnie się zgadza. Powinno być dziesięć, ale owce o poranku zalegają w postaci skłębionego kołtuna. Podchodzę bliżej i w kołtunie objawiają się owce o dwóch głowach lub podejrzanie dużych korpusach. Trzeba je troszkę rozruszać i rozluźnić kołtun, żeby liczba się zgadzała.
Mamy jedenaście owiec.
Dziesięć
na pastwisku. Jedenastą maleńką w domu.
Soyka pachnie mlekiem, siankiem i odrobinę owcą. Futerko ma poskręcane w pierścionki jak karakuły, całkiem czarne, tylko na pyszczku i za uszami siwe. Kopytka są jeszcze nie zużyte i lśnią, jak lakierowane. Na główce wyrastają jej maleńkie różki, wielkości główki od szpilki ;)
Soya skończyła już 10 dni, a my wciąż drżymy o jej życie. Dni, kiedy wydawało się, że już najgorsze za nami, przeplatają się z kolejnymi kryzysami. Złamanej nóżki niestety nie udało się uratować i konieczna była amputacja.
Nasza nowa wetka, Stefi, Niemka, mieszka w tej okolicy już 21 lat. Jest prawdziwym weterynarzem z powołania ;) Wspiera nas, ratuje i odpowiada cierpliwie na moje rozpaczliwe telefony, a małej Soyce okazuje mnóstwo serdeczności ;) Nie przeszkadza jej, że nie ma lekarstw dla jagniąt - bo przecież nie opłaca się ich leczyć. Dzięki jej radom jakoś funkcjonujemy ;)
Mamy za sobą nieprzespane noce, karmienie owieczki strzykawką, opatrunki, biegunki i kroplówki...
Dzisiaj Soya radzi sobie względnie dobrze, sprawnie kuśtyka na trzech nóżkach, zaczęła znowu ssać łapczywie mleczko z butelki. W ogrodzie starannie obwąchuje każdą trawkę i liść, wczoraj pierwszy raz skubnęła trawki. I oby tak zostało!
Za Krimą biega jak za matką. Jak tylko traci ją z oczu, rozpacza wniebogłosy! Krimcia jako porządna owcza matka oblizuje jej pyszczek z mleka i dupkę z... wiecie czego ;)
Żeby zasnąć, musi się przytulić, najchętniej do mojej szyi. Oczywiście śpi z nami w łóżku - kto by tam wstawał w nocy do owcy ;))
I wiadomość z ostatniej chwili:
wszelkie znaki pokazują, że srokata klacz Oda oźrebi się lada moment... może tej nocy? O rety...
U progu jesieni życia odbiło nam. Sprzedaliśmy nasz mały, biały, wygodny domek i kupiliśmy ruderę na Pogórzu Izerskim. W dodatku jesteśmy przekonani, że była to najlepsza decyzja naszego życia.
piątek, 13 czerwca 2014
wtorek, 3 czerwca 2014
Kłopot albo niespodzianka
Cóż bowiem znalazłam, robiąc dziś rano obchód pastwiska? Maleńkie jagnię ze złamaną nóżką, porzucone przez matkę i resztę stada. Płaczące wniebogłosy.
Tylko dlatego je zresztą znalazłam. Wszyscy od dawna siedzą na górnym pastwisku, a malec leżał na dolnym. A jakieś przeczucie miałam i tam poszłam.
Nie powiem, wkurzyłam się i k***y leciały. To miały być młode roczne owieczki, jarki, bez żadnych ciąż! A tu jakaś młoda matka znienacka urodziła i okazała się być zupełnie nieogarnięta.
Zawinęłam maluszka w koszulę, zabrałam do domu i za telefon, szukać pomocy. Z gospodarstwa, z którego moje owce przyjechały, dostałam mleko zastępcze i butelkę ze smoczkiem. Mała - bo to dziewczynka! - ssała tak łapczywie, że maleńką porcję zjadała w sekundpięć ;) A potem ssała mój palec i poczułam, że ssie mocno i jest bardzo silna. Tylko złamana nóżka jej smutno dyndała...
Nosiłam ją więc przy piersi, tuliłam i karmiłam co 1,5 godziny, czekając na wetkę. Próby odłożenia do koszyka kończyły się donośnym bekiem! Wetka złożyła nóżkę, unieruchamiając ją szczapką drewna, dała lekarstwa przeciwzapalne i przeciwbólowe i szczepionkę na część chorób (jako, że siary nie udało nam się zdobyć).
Wydawało nam się, że najlepsze, co możemy zrobić, to złapać matkę i dostawić do niej małą. Ha. Złapać. Ale którą? Tą, która meczy na widok jagnięcia.
No to zapraszam do nas na rodeo. Owce spieprzały aż miło, wszystkie. Skakały na metr w górę z rozwianym runem i dzikością w oczach. Złapaliśmy jedną i okazała się być niewinna ;) Pomógł nam przypadek: dwie owce zaplątały się rogami w siatkę i mieliśmy wielkie szczęście, bo jedna miała wielkie cycki ;) Z pomocą pana Władka rozdoiliśmy ją i jak tylko siara strzyknęła, przystawiliśmy jagniątko. Ależ ssała ;-)) Uff...
Na ten moment sytuacja jest taka: w przyszłej letniej kuchni (która była już stajnią i owczą izolatką) zrobiliśmy owczarnię, gdzie siedzi wyrodna matka i jej córka. Jeśli mała nie będzie ssała sama, trzeba będzie zdajać mleczko i karmić butelką. Ale jednak będą razem i może po kilku dniach jagnię nabierze siły i będzie ssać samodzielnie.
A nóżka może się zrośnie.
Trzymajcie mocno kciuki!
Przedstawiam Wam nasze pierwsze jagnię:
Soya, ur. 3.06.2014, waga 2200 g ;)
ps
Dzisiaj ostatecznie zweryfikowałam wiarę w zwierzęta "bezobsługowe" ;)
ps2
Matka jednak nie chce karmić małej, nie daje się też zdoić - pozostaje butelka :(
Tylko dlatego je zresztą znalazłam. Wszyscy od dawna siedzą na górnym pastwisku, a malec leżał na dolnym. A jakieś przeczucie miałam i tam poszłam.
Nie powiem, wkurzyłam się i k***y leciały. To miały być młode roczne owieczki, jarki, bez żadnych ciąż! A tu jakaś młoda matka znienacka urodziła i okazała się być zupełnie nieogarnięta.
Zawinęłam maluszka w koszulę, zabrałam do domu i za telefon, szukać pomocy. Z gospodarstwa, z którego moje owce przyjechały, dostałam mleko zastępcze i butelkę ze smoczkiem. Mała - bo to dziewczynka! - ssała tak łapczywie, że maleńką porcję zjadała w sekundpięć ;) A potem ssała mój palec i poczułam, że ssie mocno i jest bardzo silna. Tylko złamana nóżka jej smutno dyndała...
Nosiłam ją więc przy piersi, tuliłam i karmiłam co 1,5 godziny, czekając na wetkę. Próby odłożenia do koszyka kończyły się donośnym bekiem! Wetka złożyła nóżkę, unieruchamiając ją szczapką drewna, dała lekarstwa przeciwzapalne i przeciwbólowe i szczepionkę na część chorób (jako, że siary nie udało nam się zdobyć).
Wydawało nam się, że najlepsze, co możemy zrobić, to złapać matkę i dostawić do niej małą. Ha. Złapać. Ale którą? Tą, która meczy na widok jagnięcia.
No to zapraszam do nas na rodeo. Owce spieprzały aż miło, wszystkie. Skakały na metr w górę z rozwianym runem i dzikością w oczach. Złapaliśmy jedną i okazała się być niewinna ;) Pomógł nam przypadek: dwie owce zaplątały się rogami w siatkę i mieliśmy wielkie szczęście, bo jedna miała wielkie cycki ;) Z pomocą pana Władka rozdoiliśmy ją i jak tylko siara strzyknęła, przystawiliśmy jagniątko. Ależ ssała ;-)) Uff...
Na ten moment sytuacja jest taka: w przyszłej letniej kuchni (która była już stajnią i owczą izolatką) zrobiliśmy owczarnię, gdzie siedzi wyrodna matka i jej córka. Jeśli mała nie będzie ssała sama, trzeba będzie zdajać mleczko i karmić butelką. Ale jednak będą razem i może po kilku dniach jagnię nabierze siły i będzie ssać samodzielnie.
A nóżka może się zrośnie.
Trzymajcie mocno kciuki!
Przedstawiam Wam nasze pierwsze jagnię:
Soya, ur. 3.06.2014, waga 2200 g ;)
ps
Dzisiaj ostatecznie zweryfikowałam wiarę w zwierzęta "bezobsługowe" ;)
ps2
Matka jednak nie chce karmić małej, nie daje się też zdoić - pozostaje butelka :(
Subskrybuj:
Posty (Atom)