niedziela, 15 września 2013

Minął...

I pomyśleć, że jeszcze parę dni temu mieliśmy nad głową niebo tak niebieskie, że aż kiczowate... A co gorsza, właśnie mijają ostatnie godziny mojego urlopu, kompletnie odjechanego, i to nie z powodu wrażeń. No, ale jeśli są jakieś priorytety, to sprzedaż Małego Białego i zakup Dużej Rudery są na pierwszym miejscu, przed wypoczynkiem. No przecież ;)
Podczas tych paru dni wakacji rozkminialiśmy Izery, najpierw po czeskiej stronie, potem - korzystając trochę z gościny dzieci - po polskiej.
Bardzo nam się w Czechach podobało. Szlaki piękne i puste, piwo tanie i smaczne, grzyby w wielkiej obfitości, a z okna naszej kwatery mieliśmy taki widok:
No i obowiązkowo był 'smažený sýr'! Tęskniłam za nim;)
Wszystkie, absolutnie wszystkie okna we wsi miały takie same obróbki. Śliczne.
Trochę daliśmy sobie w kość, kondycja nam niestety podupadła ;) Każdego dnia wracaliśmy bez sił i wydawało nam się, że nie wstaniemy dnia następnego. A jednak... szliśmy znowu ;) Biedna Sorshynia też miała dość (w końcu w tym roku kończy 10 lat), tylko młoda była nie do zajechania. 
 Goryczka trojeściowa; jest o wiele bardziej szafirowa, niż na zdjęciu
 Pierwsze ślady jesieni
 Granicznik
 'Domy graniczne' w stylu sudeckim na granicy polsko-czeskiej, obok schroniska Orle - wybudowane przez Niemców w latach 30-tych
 Schronisko Orle, na miejscu dawnej leśniczówki, będącej pozostałością po XVIII-XIX-wiecznej hucie szkła - kontrowersyjna architektura i niespecjalnie uprzejma (a może po prostu zmęczona) obsługa
Wstawaliśmy nawet na wschody słońca.
Za to w ramach rekompensaty wjechaliśmy sobie gondolą na Stóg Izerski. A co! Jakieś 20 lat temu moja 3-letnia wówczas córeczka wdreptała ze mną tam i z powrotem na własnych nóżkach... więc już mamy go zaliczonego ;) a teraz napawamy się zdobyczami cywilizacji ;)) 
Wciąż jeszcze widać ślady katastrofy ekologicznej z lat 80-tych, ale nowe nasadzenia pięknie się rozrastają i uzupełniają ubytki.
Na szlakach spotykaliśmy mnóstwo starszych ludzi, głównie Czechów i Niemców, niektórzy z laseczkami, z reklamówkami... i wszyscy uśmiechnięci, serdeczni. Polska młodzież... cóż, akurat oni najrzadziej pozdrawiają się na szlaku. Szkoda... to taka fajna tradycja, powinno się ją kultywować. W górach jest jednak inaczej, człowiek uśmiecha się do człowieka, życzliwość jest normą.
A co tam na nizinach? Nasz MaŁy Biały okazał się bestsellerem i natychmiast znalazł kupca. Oni są zachwyceni nim, a my - nimi ;) Kiedy mieli przyjechać go obejrzeć - byli pierwszymi - w panice ogarniając chałupkę przypominałam sobie rady Matki-Rzeźbiarki: czysto na błysk, zapach pieczonego ciasta... Akurat pakowaliśmy się na wakacje, rozpirz był po całym domu, i absolutnie żadnych domowych wypieków (zrekompensowałam to przy kolejnej wizycie)... a jednak. Biorą go! 
Cóż z tego, że rzesze potencjalnych kupców, już zachęcane błyskiem i zapachami świeżo pieczonego chleba, chcą nas podkupić. Spóźnili się. Domek pójdzie w dobre ręce ;) 
No a jutro wracam do roboty. Pfff...trzymajcie za mnie kciuki, boję się co tam na mnie czeka...
Ściskam czule ;)