U progu jesieni życia odbiło nam.
Sprzedaliśmy nasz mały, biały, wygodny domek i kupiliśmy ruderę na Pogórzu Izerskim.
W dodatku jesteśmy przekonani, że była to najlepsza decyzja naszego życia.
wypełniam okrutne i wredne warunki kapryśnej Kaprysi... nie powiem - z masochistyczną przyjemnością, nawet nie licząc na wygraną ;-) Aczkolwiek potencjalna nagroda powala na obie łopatki... No cóż, jak nie wygram, kupię sobie podobne w Sklepiku Pod Orionem ;-) Kaprysia otóż popełniła takie małe cudo jesienne:
i zażądała w swojej kapryśności, żeby napisać coś o jakichś ulicach... Ja ulicy nie mam. Wcale. i nawet mi z tego powodu trochę przykro. Więc żeby wypełnić twarde warunki Kaprysinowego konkursu, wyszukałam coś o ulicach mojego ukochanego Wrocka.
>>Nie wszystkie ulice, które mają źródłosłów historyczny (jak Zamkowa czy Dworcowa), są dziś znaczeniowo neutralne. We Wrocławiu mamy np. wytyczoną jeszcze w średniowieczu ulicę Nożowniczą (nazwa przetłumaczona po wojnie wprost z niemieckiego). Taki adres w połączeniu z działalnością gospodarczą nie musi się dobrze kojarzyć; nie bez kozery o niebezpiecznych dzielnicach mówi się „kraina latających noży”. „Już wiele lat temu pewien biznesmen pisał protesty do władz miejskich z prośbą o zmianę tej nazwy, bo koledzy się z niego śmiali” – wspomina prof. Bernard Jackiewicz, przewodniczący wrocławskiej komisji nazewnictwa ulic.
Ciekawie brzmiąca nazwa potrafi zjednać nam przyjaciół w najmniej spodziewanych momentach. Nazwa wrocławskiej ulicy Na Ostatnim Groszu pochodzi od nazwy karczmy Ostatni Grosz, w której przed wiekami rolnicy, wracając do domu, przepijali cały zarobek. „Kiedyś moja koleżanka jechała za granicę i podczas kontroli dokumentów na lotnisku celniczka przeczytała: Na Ostatnim Groszu? Jaka ładna nazwa! I bardzo łagodnie tę koleżankę potraktowała. Ale gdy deweloper budował tam domy, pojawiły się protesty ludzi, którzy twierdzili, że nie chcą mieszkać przy takiej podłej ulicy” – mówi prof. Jackiewicz.<<
Pozwólcie że okraszę ten wywód tradycyjnie zdjęciami panienek (bo inaczej Rubinela łeb mi urwie). Uściski!
w ramach perfidnych tortur Waszych zmysłów estetyki ;-)
Na początek potorturuję Was zdjęciami, które są fatalne, blade i nijak nie oddają starań, jakie włożyłam w postarzanie ślicznego czystego pudełeczka. Lepszych nie będzie, bo jest ciemno, zimno i w ogóle...
Potem podręczę wymaganiami: proszę napisać jakieś słodkie pochlebstwo pod postem i pokazać podlinkowanego smętnego cukierasa na swoim blogu (i nie narzekać, że szpeci!)
No i na koniec męki oczekiwania: na kogo wypadnie, na tego bęc i obuszkiem między oczy po wejściu z cukierkiem w kontakt bezpośredni... Kto wie, jakie paskudztwo może z niego wyskoczyć?
A poza tym przypominam: od słodyczy jest próchnica... ;-)
no bo tak: na blogach "twórczych" wianki adwentowe i mikołaje, w marketach stojaki na choinki, a jak się odwrócę - na moim wielkim inkwizytorskim stole pudła z aniołami i gałązki ostrokrzewu i chrobotek i bombki styropianowe... Wszystko rozgrzebane...;-) Ciasto na pierniki dojrzewa - oczywiście wg przepisu Aganiok i nastawione na czas dzięki życzliwemu przypomnieniu Bei.
A tymczasem wciąż pozostaję w jesiennych klimatach:
Bransoletka i pudełko pojechały do mojej przyjaciółki do Poznania - Ewuniu, ściskam Cię i dziękuję za zdjęcia! Suki są? Są! ;-) A następny post - 13th - będzie... słodki (jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem) ;-)
ze szczyptą melancholii w tle. Tak naprawdę niewiele potrzeba - głupie zdanie, błahy powód, brak powodu - żeby nie chciało się nic. Bezmyślnie gapić się na chmury, słuchać deszczu - ot, taki jesienny spleen...
Dzisiaj z okazji "braku prądu" w Firmie dostał nam się - panienkom i mnie - bonus w postaci paru chwil w resztkach listopadowego słońca.
A jutro jadę do Wąchocka, polskiej stolicy dowcipu - może mi się humor poprawi...?
No i obiecane z archiwum... Rubinelo, chyba nie będziesz narzekać? Pozdrawiam ;-)