niedziela, 29 grudnia 2013

Wieści okołoświąteczne

Nie udało mi się napisać przed świętami. Kiedy większość ludzi sprzątała w domach, zawieszała ozdoby na choinkach i pakowała prezenty, my pakowaliśmy pudła, aby ruszyć w świąteczną podróż do R. Niestety, tymczasowość naszego internetu okazała się bardzo dosłowna i po przyjeździe nie udało nam się uzyskać dostępu do sieci. Mimo obietnic operatora (w osobach żenująco niekompetentnych panienek z telefonicznego punktu obsługi klienta) nie dojechał kurier z modemem i zostaliśmy odcięci od wirtualnego świata. Żadnych świątecznych postów, mejli, pogaduch na skypie... Dopiero wczoraj Padre osobiście pojechał podpisać umowę i odebrać sprzęt i wygląda na to, że teraz będziemy już mieli bezproblemowy dostęp do netu, całkiem dobrej jakości ;)


A święta? Były miłe, spokojne, ciepłe - i to w obu tego słowa znaczeniach (uch! marzyłam o białych, ale pogoda zakpiła sobie z moich marzeń). Pierwsze święta w naszym Domu... Jeszcze bez tej całej przedświątecznej krzątaniny, którą tak bardzo lubię, bez dekoracji - tylko kilka gałązek świerku i wianek z bukowych łupinek (o którym napiszę osobno), świece na stole... i już! Mimo wszystko czuliśmy się cudownie. 
W dodatku oprócz internetu, od wczoraj mamy także... tadam! tadam! - łazienkę! Nieco tymczasową, ale bardzo, bardzo pożądaną! ;) To prawdziwy skok cywilizacyjny, żegnaj sławojko, żegnajcie miski, wiaderka i bukłaczki z wodą ;-))
Pięknie dziękuję wszystkim, którzy o nas pamiętali, za życzenia... po kolei będę odpisywać i odwiedzać Wasze blogi. Zostaniemy tu do Trzech Króli i mamy nadzieję na wiele fajnych chwil, wizyt, spotkań, spacerów i oczywiście drobnych usprawnień w naszym lokum. Nie chcę na razie myśleć, co będzie potem, ale i tak już przecież bliżej, niż dalej ;) Chwilo, trwaj!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Nie lubię narzekać

... więc nie będę, ale bywa naprawdę ciężko. Trzyma mnie w pionie tylko myśl o rychłym końcu mojej kariery zawodowej i chwili, kiedy się uwolnię. Będę mogła nieśpiesznie pić rano kawę przy oknie i nie tylko zaglądać w przelocie na Wasze blogi, ale spokojnie poczytać i pozostawić jakiś ślad. Zacząć normalnie żyć. Cierpliwości...

Powoli się pakujemy i po kawałku przeprowadzamy. Nasz "jeszcze" dom cały zasłany jest pudłami i niczego nie można znaleźć. Kolejne sprzęty się psują, jakby czuły, że trzeba się rozstać: kran w kuchni i prysznic, toster i klamka u drzwi wejściowych... 
Przez ostanie dwa tygodnie wieczorami szlifowałam i lakierowałam pudełka z myślą o łomnickim jarmarku. Chyba niepotrzebnie, mogłam się raczej zająć pakowaniem, bo jarmark nie wypalił całkowicie i nie jestem pewna, czy zawiniła pogoda czy cokolwiek innego. Zmarzłam tylko niemożebnie, ale nic się nie sprzedało, a z cudnej ceramiki córci niewiele rzeczy. No cóż, Niemcy może i mają ojro, ale nie mają gustu ;) 

Kiedy jechałam w piątkowe popołudnie do R. była taka zamieć, że chwilami widziałam tylko tylne światła samochodu przede mną. Wlekliśmy się zdyscyplinowaną kawalkadą aut 30 km/h... całe szczęście, że panienki nie marudziły (co robią zazwyczaj). Jak tylko zjechałam w Rybnicy z "krajówki", przestałam widzieć cokolwiek. Po omacku kulałam się do następnej wsi chyba z kwadrans, a tam... czekał na nas Padre ;) Jak to było dobrze móc jechać za jego samochodem, wiedzieć zawczasu, gdzie skręcić, gdzie przyhamować i nie martwić się, że znajdę się w rowie ;)) Zresztą... znam już tą drogę prawie na pamięć. Za dnia są tu cudowne widoki ;)
A jak wyjeżdżałam w niedzielę, po zimie nie było już śladu...
Na niwie remontowej brak jakichś spektakularnych osiągnięć. Dom został zabezpieczony na zimę, ogacony, ofoliowany, połatany, ma powstawiane okna, zgromadzone zapasy drewna, porobione prowizoryczne instalacje - tak aby dało się przetrwać zimę. Padre cały czas trwa na posterunku i dba, ja staram się pozamykać sprawy tutaj. Panienki tęsknią i strasznie się rozpuściły. Nie jest łatwe takie życie "w rozkroku", ale... jeszcze trochę. Cierpliwości ;)

Święta spędzimy w R.

Ściskam czule, Inkwi ;)