Dzień pierwszy. Poniedziałek.
Całą noc padał śnieg, jest zupełnie biało. Idziemy z samego rana na pastwisko, Padre dorobić do owczego paśnika korytka na owies, ja wypuścić kozy. Jest zupełnie cicho i nagle pytam "gdzie są wszyscy?"... oprócz kózek, które są zamykane na noc, na pastwisku nie ma nikogo. Mokry ciężki śnieg położył pastucha od strony pola i nasze zwierzaki poczuły się wolne. Nic to nowego, że hucuły wybrały się na przechadzkę, ale pierwszy raz poszły za nimi owce.
Spokojnie jedziemy do Mlądza w zwyczajowe miejsce ucieczek naszych koni - poletko koniczyny u pana M. i - niespodzianka... nie ma ich. No to cóż... idę na poszukiwania, a Padre wraca autem do domu. Znów zaczyna padać śnieg i nawet mi się to podoba ;) Jednakowoż nie znajduję ani śladu uciekinierów.
Tymczasem Padre znajduje owce, całkiem niedaleko od domu. Jedziemy tam z dużym żółtym wiaderkiem suchego chleba.
I w tym momencie weryfikują się zasady łapania wrzosówek, funkcjonujące w obiegowej opinii.
Otóż.
Owiec wrzosówek nie łapie się na suchy chleb.
Nie łapie się też na żółte wiadro.
Stado spieprzyło, mimo zachęcającego wymachiwania żółtym wiaderkiem z szurchającym suchym chlebem. W złą stronę spieprzyło - w stronę Mlądza. Ja za stadem, z żółtym wiaderkiem... Dobrze, że jest ten śnieg, idę po śladach, w końcu widzę je ze wniesienia. Jednomózgowe stado włazi na podwórko pani S., wtedy wyskakuje z ujadaniem mały kundelek i stado się rozpierzcha, ja biegnę za owcą, która wybiegła na szosę i wpadła do czyjegoś ogródka. Stoi przed drzwiami domu i przez chwilę mam nadzieję, że da się złapać. Dzwonię po Padre "przyjedź do Mlądza, mam owce". Podchodzę do owieczki przymilnie grzechocząc chlebem. Oczywiście spieprza w głąb ogrodu. Ganiamy za nią we czwórkę - ja, Padre i dwóch miłych panów - nie ma szans. Te słodkie owieczki w sytuacji zagrożenia skaczą w górę na metr jak pingpongi.
W końcu jedyne, co możemy zrobić, to zagonić ją z powrotem do stada.
Pani S. zamyka pieski i udaje nam się stado skonsolidować. I tam je zostawiam, na skraju jej łąki. Mam wrażenie, że patrzą na mnie z lekką pogardą, gdy odchodzę ze spuszczoną głową i żółtym wiadrem.
Zaczyna się niezła zadymka, śnieg wiruje, wiatr wtłacza oddech do ust. Idę na skróty do R. i nagle w tej zadymce na górce, koło krzyża*, widzę nasze konie! Próbuję je wołać, ale chyba nie słyszą, i tylko ich zady nikną w śnieżycy...
Wlokę się więc do domu.
Dostajemy cynk, że dwie owce odłączyły się od stada i pasą się na polu pana M. (koniczyna!). Jedziemy z powrotem do M. - są! Podchodzę do nich bliziutko i rzucam chleb. Owszem, zjadają - i odsuwają się na bezpieczną odległość. Próbuję je zagonić w stronę domu, ale zupełnie nie chcą współpracować. Kawałek idą we właściwym kierunku, ale potem zataczają łuk i wracają w to samo miejsce. I tak sobie krążymy godzinkę, aż w końcu kończy się suchy chleb i moja cierpliwość. I po raz trzeci wracam do domu... sama.
Potem jest już z górki.
Agniecha dzwoni, że nasze konie ktoś widział i już wiadomo, gdzie są.
Przyjeżdża Ada z Zorionem. Trasę z Jelonki miała taką, że śmierć w oczach...
Pod nasz dom przyjeżdżają ludzie, którzy też konie widzieli.
Ładujemy się w auto i Padre po raz kolejny zawozi nas na miejsce. O dziwo, klacze są wręcz szczęśliwe, że chcemy je zabrać do domu, Oda sama wpycha łeb w kantar. Są całe spocone i idą grzecznie, cichutko tylko parskając. Ogierki depczą nam po piętach. Pada śnieg i jest taka mgła, że niczego nie widać na 10 metrów. Idziemy drogą, potem skrótem, potem się gubimy. Gdyby nie GPS w telefonie Adki chyba byśmy się długo błąkały...
Ale gdy trafiamy na krzyż* już jesteśmy w domu... prawie.
Tak naprawdę mamy jeszcze kawałek i ostatecznie kiedy już możemy usiąść przy kominku z czymś na rozgrzewkę, jest godzina 20.
*Krzyż, dla tubylców, jest konkretnym znakiem orientacyjnym. Dla pozostałych - mniej więcej w połowie drogi między Rębiszowem a Mlądzem, na wzgórku.
Mnie się zdarzało ganiać konie, kilka km dalej, i kury, rano, w szlafroku, na polu sąsiada. Pisalam kiedyś o tym, działo się to jeszcze "za angielskich czasów" ;)
OdpowiedzUsuńZwierzyniec zawszeć dostarczy rozrywki :D
O tak, szczególnie ten "bezobsługowy"...
UsuńZnowu je komplementujesz. Jednomózgowe?- nieee. Bez - tak!
OdpowiedzUsuńTo nie tak!: One perwersyjnie wybierają kierunek inny niż sugerowany nagonką... To ten jednomózg...
UsuńPadre
A kiedy się rozproszą, to mózg się dzieli?
UsuńNie, on się wtedy rozlatuje... na strzępy.
Usuń"Następną razą" weźcie różowe wiaderko :))
OdpowiedzUsuńWdrukowane: gdzie indziej, byle nie...
OdpowiedzUsuńPadre
Ale mieliście przejścia! Jak nie na suchy chleb i żółte wiaderko to na co łapać te zarazy??
OdpowiedzUsuńNa psa pasterskiego... będzie w następnym odcinku.
Usuńniezwykła opowieść, książkowa... przypomina mi moją ulubioną książkę o owcach ))
OdpowiedzUsuńOo tak :) "Triumf owiec"?
UsuńZ perspektywy inkwizycyjnych owiec wyglądałoby to dokładnie tak.
dokładnie ta ))))))
Usuńpowtarzam się ale ... pisz Inkwizycjo, może to jest pomysł na fundusze na remont domu ;)
Było im soli na ogony nasypać, to zawsze się sprawdza.
OdpowiedzUsuńHano, dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję?!
UsuńNie wiem Inkwi, może dlatego, że nie pytałaś? I dotąd owce nie nawiewały?
UsuńZapamiętam, nie żółte wiaderko, nie suchy chleb :) Ciekawe czy na natkę pietruszki by się dały namówić?????
OdpowiedzUsuńGardzą natką.
UsuńGoopie, nie wiedzą co dobre ;)
UsuńCiekawe czy na seler by poszły??? (to tak w kontekście mojej Buni)
Gardzą też selerem i marchewką. Jedyne, co łaskawie jedzą, to jabłka. Ale też nie wezmą z ręki.
UsuńI tak wygląda życie z bezproblemowymi zwierzakami ;)
Usuńbardzo dramatyczny reportaż.
OdpowiedzUsuńDlaczego bez fotek??? dlaczegóż?
poza tym wydaje mi się, że nie wykorzystaliście dostępnych środków. Ubraliście się na niebiesko? śpiewaliście?
UsuńAgniecha coś przeczytała po łacinie?
to ja nie wiem, dlaczego liczyliście na sukces.
Kobieto, któż w tych warunkach miał głowę do robienia fotek?
UsuńW sumie to żałowałyśmy potem, np. jak Ada stała z owcą w rzece, było sporo czasu ;)
To jasne, że popełniliśmy masę błędów.
sucho żartowałam.
UsuńUżyj moich. Są owce, jest śnieg.
Wiem, że żartowałaś. To wszystko jest jak jakiś żart... czarny humor ;)
UsuńPiękne opowiadanie. Tylko śniegu już nie ma i nie wiadomo kiedy będzie. Miło mi się czyta o zwierzakach. Nie tak dawno i ja miałem z nimi kontakt. Fajnie było. Tylko za bardzo się do nich przyzwyczaiłem. Pozdrawiam z miejskiej dżungli w wydaniu wiosennym.
OdpowiedzUsuńVojtek
Vojtku, to jest dopiero początek... przed nami dramatyczne zwroty akcji i wcale nie będzie miło.
UsuńŚniegu mi żal, jednakowoż... jakoś lżej.
Do Rogatej trzeba było, ona ma na pewno wypróbowane pomysły ... ale jazda, prawie wszystkie zwierzaki
OdpowiedzUsuńuciekły, bunt jakiś czy co? czekam na ciąg dalszy; pozdrowienia ślę.
Rogata czeka, aż same wrócą. Te sposoby "na żółte wiadro" mam od hodowców ;)
UsuńBezobslugowe zwierzatka wybraly sie na wczasy za miedza ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciag dalszy :)
Tule Was mocno dzielni lapacze owiec :***
Ale pogodę na wczasy wybrały sobie kiepską...
UsuńInkwi!!! ale przezycia, natychmiast pomyslalam , tak po wenezuelsku, ze ktos sie zakradl w nocy i caly ten zwierzyniec ukradl, tak sie dzieje czesto w mojej wiosce andyjskiej, w nocy znikaja zwierzeta , juz nigdy sie nie pojawiaja albo pojawiaja w postaci szkieletu okrojonego z miesa!
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwoscia na dalszy ciag, mam nadzieje, ze po wielu przygodach nastapi happy end! sciskam serdecznie
No ciekawe, jakby złapali nasze owce... życzę powodzenia ;) Happy end niestety nie będzie stuprocentowy.
UsuńJakie emocje!
OdpowiedzUsuńWprawdzie wrzosówki najczęściej spotykam na talerzu, ale dlaczego są bezmózgowe?
I podobno nie są najlepsze kulinarnie...
Pozdrowienia.
Nasze nie są do jedzenia ;) Ale słyszałam, że właśnie mięso wrzosówek jest wyjątkowo dobre...
UsuńSPOKOJU Ci życzę. Żeby nikt już Ci nie ginął, nie uciekał, nie znikał.
OdpowiedzUsuńSpokój - to jest to, o czym marzę...
UsuńOj, wyobraziłam sobie, jka ganiasz z żółtym wiadrem ;) A śniegu troszkę CI zazdroszczę, ale tylko troszkę- u nas wiosna- nawet słońce jest ;)
OdpowiedzUsuńŻyczę, żeby te noworoczne sensacje były ostatnimi tego typu w roku ;)
U nas też po śniegu nie zostało wspomnienie... Dzisiaj prawdziwa wiosna!
UsuńCóż ja mogę powiedzieć...Na pewno mają mózgi i są bardzo inteligentne, jak wszystkie prymitywne rasy. No i tak to już bywa z owieczkami, że pragną się przejść po okolicy. Moje robią to rzadko. Zawsze wracają wszystkie, mają bardzo silny instynkt stadny i nie rozdzielają się, czekają na maruderów becząc głośno, a bek czy też mek niesie się po okolicy. Ja po nie też chodzę, ale zupełnie na luzie. Muszę być wtedy sama, bez pomocników a już niedajbug psów, ale w czerwonym ubranku, aby mnie dostrzegły. Tak sobie spaceruję, czasem siadam na trawie i po prostu jestem. One nie uciekają ode mnie. Nie wiem dlaczego, ale rozumieją, co ja do nich mówię i czego od nich chcę. Tak to przynajmniej wygląda z boku. Klaszczę w dłonie i mówię: "do domu, do domeczku" na przemian z hep, hep, hep (sugestia pewnego pasterza francuskiego, choć on tak do kóz mówił, ale widać rogate mają kozie dusze). I proszę się nie śmiać. To działa za każdym razem w naszym przypadku. Ogrodzenia mam szczelne i raczej solidne, ale dzika zwierzyna czasem je nocą zniszczy i zanim przyjdę rano na obchód, to owce już są na rekonesansie. Na domiar złego przyszły bobry i już powalają drzewa wprost na nasze ogrodzenie na końcu pastwiska graniczącego z rzeczką. Na razie owce mają odciętą drogę na bobrzą łączkę do wiosny. A potem, nie wiem...
OdpowiedzUsuńOby Ci więcej nie uciekały!
Moje wrzosowki sa bardzo lase na owies i marchewke oraz jablka . Najlepiej je pokroic i idac w strone domu karmic je z reki . Moj maz wola je Dziewczyny a one reaguja i z najdalszego zakatka pedza na zlamanie karku . Tak je nauczyl i teraz to procentuje .
OdpowiedzUsuńTez sie zawsze denerwujemy jak ich nie ma w poblizu . Na szczescie mamy ogrodzenie ale to nigdy nie jest pewnik , ze stoi. Kiedys ktos przecial siatke od gory do dolu i owce wyszly do lasu .Na szczescie w pore zareagowalismy i wrocily cale i zdrowe .
To ja również życzę spokoju !!! Emocji wystarczy na cały rok. Jednak wolę gonić moje kozy :))) Jest łatwiej.
OdpowiedzUsuńMoje też kiedyś zwiały. W nocy. A ja za nimi, po śladach bobków, w gumofilcach i koszuli nocnej... Księżyc świecił, sowy i nietoperze latały, a ja po śladach bobków i racic jak jakiś Winnetou. Znalazłam kilometr od domu. Trochę dały się pognać w dobrym kierunku, ale potem bryknęły na łąkę sąsiada. Trudno, tam już bym ich nie znalazła, zamknęłam przełazek i zostały do rana. Od tej pory tresuję je intensywnie na suchy chleb. Bo sztuczka z chlebem i wiaderkiem udaje się, o ile one to już super dobrze znają i przyjemnie kojarzą. W tej chwili nawet jak uciekną z paśnika, to za Chiny nie wychodzą z posiadłości - może wilki i dzikie psy je wyszkoliły? A wieczorem grzecznie prezentują się w obórce po porcję przysmaczków. Też element szkolenia.
OdpowiedzUsuńOd Hany żem ja. :) Do rzeczy teść jako młody chłopak rzucony w Alzację i przez gospodarza Niemca przeznaczony po pasania 500 owiec bo "Joziu sobie poradzi" a Józiu miastowy chłopak był. :) . Opowiadał historie o owcach, położyło mu się na środku drogi 500 owiec, bo nie wiedział że w południe przeganiać nie można, za pomocą paska od spodni owce przeciągnął do rowu, psy nie chciały współpracować bo nie znały człowieka. Psy za pomocą głodu i braku wody, zmusił do współpracy a drugi owczarz Niemiec, złączył swoje 1500 owiec jego 500 i powiedział a teraz oddziel swoje od moich, po pól litrze nauczył wiedzy o owcach. Wystarczył jeden ruch ręką a owce słuchały i posłusznie szły gdzie im kazano. No i muszą być psy a opowieść jak ojciec poradził sobie gdy owce koszar .przewróciły i zaczęły w nocy buszować po niemieckim cmentarzu, mam w oczach wprost.:)) Teść miał wtedy 19 lat. Inkwi psy są konieczne na owce i łatwo je nauczyć zaganiać towarzystwo. :)
OdpowiedzUsuńFantastycznie się czyta tę historię! Inkwi, podziwiam Cię! Na żywo już bym nie chciała przeżywać, starzeję się. Kiedyś wszystko było super przygodą, teraz już wybiórczo :)
OdpowiedzUsuńZamarzyły mi się kiedyś owce fryzyjskie, co to ponoć nie mają jednego wspólnego mózgu. Ale ziemi nie mam więc uj. W większości sytuacji silny instynkt stadny u "roślinnych" jest pomocny, ale czasami szlag mnie trafia, najbardziej mnie to męczyło u koni. A czemu Twoje się rozdzieliły?
Dwa razy kozy mi uciekły skutecznie, to znaczy nie wróciły ani nie znalazłam. Pojedyncze sztuki, kupione ze stada kilka km ode mnie. One po prostu wróciły do swojego pasterza. Nie uznały mnie.
Twoje owce kiedyś Cię wezmą na swoją pasterkę i wtedy zawsze wrócą albo dają się przywołać głosem, gwizdem, czy jak je nauczysz. Bardzo krótko je masz i pewnie jeszcze się mocna więź nie stworzyła. Jak Ci przyprowadzą swoje dzieci, to może będzie przełom?
Czekam na dalsze odcinki!!!
Pozdrawiam gorąco!
Och, Magdo... Po latach czytam ponownie tą historię, wierząc że spoglądasz na nas tam z góry...
UsuńOczywiście miałaś rację, więź się nie zdążyła stworzyć, a po tej ucieczce uznały mnie i jestem ich, a one moje. Miałaś rację.
Wiesz, dostałam Twoją książkę od Ani, czytałam i płakałam i tęskniłam za twoim pisaniem... Tak żałuję, że się nie spotkałyśmy :(
I ja żałuję, że sie nie spotkałysmy we trzy.
UsuńJak ja lubie czytac o zwierzętach . Taki obrazek jak odmalowała Owieczka ,piekny :))) Tylko ciekawa jestem jak ja bym sobie w takich sytuacjach poradziła gdybym była na waszym miejscu ;))))
OdpowiedzUsuńJa wiem, że do śmiechu Ci nie było i pewnie umordowałaś się strasznie, ale kwiczę ze śmiechu :) Jak teraz gdziekolwiek żółte wiaderko zobaczę to śmiech murowany. Do łez. Dobrze, że koniki bardziej współpracujące.
OdpowiedzUsuńNo,pogoniły wam kota,milusińskie! W pięknym miejscu mieszkasz Inkwi,parę lat mieszkałam w Szklarskiej ,do dzis załuję,że musiałam wyjechać.
UsuńWiesz co Inkwizycjo kochana ja to wiodę nudne życie.....po czym to poznaję a po Twoich opowiadaniach! ;)
OdpowiedzUsuń